Spacerkiem po


Wądoły

Jan Kowalkiewicz

Nie znamy źródła pochodzenia tej nazwy. Ale tę część Opatówka tak po prostu nazywaliśmy. Różnymi drogami można tam dojść: ulicą Kościuszki albo na skróty przez kładkę w parku. Kiedyś były to tylko powalone pnie drzew w poprzek rzeki. Najczęściej jednak na Wądoły chodziliśmy przez park, by później na bosaka przejść na drugą stronę rzeki. Ulicą Kościuszki na Wądoły przechodziło "Zawodzie". Jedni bywali tu z obowiązku, bo paśli krowy i kozy. Inni przychodzili tu dla spędzenia czasu (często na wagary).

Ulica Kościuszki była zwykłą wiejską drogą, wzdłuż której znajdowały się chłopskie zagrody z parterowymi chałupami. Pobocze drogi to ubita piaszczysta ścieżka. Drogę zacieniały akację, które służyły za słupki ogrodzenia z kolczastego drutu.

Któregoś lata echem się rozniosło, że na Zawodziu zbudowali samolot. Rzeczywiście, grupa dorosłych już kawalerów w osobach: A. Karolewski, R. Łukaszczyk i inni, zbudowali zmyślne urządzenie podobne do samolotu, którym można było się przejechać. Od wierzchołka wysokiej topoli zaczepiono i nagięto długą linę. Po niej na topolę wciągano ten samolot, by później z pasażerem zjechać w dół. Kabina tego urządzenia posiadała różne zegary, dźwignie i przełączniki. Robiło to wrażenie.

Wądoły zaczynają się pierwszą górą. Zmieniła się ona na tyle, że nie rośnie na niej wysoka i rozłożysta topola. Któregoś roku nie oparła się piorunowi, który ją rozdarł na całej wysokości.

Pierwsza góra była najlepsza na wieczorne i nocne ogniska. Tradycyjnie każdego roku 24 czerwca przy ognisku otwieraliśmy sezon na Wądołach. Były śpiewy, tańce, kawały, pieczone kiełbaski. Punktem kulminacyjnym zabawy była kąpiel o północy, bo woda wtedy była już poświęcona.

Najbardziej uczęszczaną była druga góra, przy tamie. Bywały dni, że miejsca na rozłożenie koca brakowało. Szczególnie tłoczno było, gdy na Wądoły przyszły dzieciaki z "kolonii letnich". Do samego południa dzieciaki pluskały się w wodzie, która zmieszana ze szlamem miała brunatny kolor. Miejsce do kąpania nie było przypadkowym. Tu rozpoczęto wykopy na budowę basenu kąpielowego. Przywieziono szyny, wózki tzw. "rolki" i rozpoczęły się roboty ziemne. Zakłady pracy i organizacje podejmowały czyny społeczne. Bloki betonowe stojące do dzisiaj wykorzystano do spiętrzenia wody. Niestety wały ziemne puściły, spiętrzona woda szybko je rozmyła. Do naprawienia szkody nikt już nie powrócił. Czas i natura nie pozostawiły śladu po naszej robocie.

Czas spędzany na Wądołach upływał wolno i monotonnie. Najczęściej graliśmy w karty (kierki, szuby, brydża i w "sołtysa"). Ożywienie następowało wtedy, gdy pojawiały się nowe twarze. Te "blade twarze", po całodziennym prażeniu się na słońcu, upodobniały się do czerwonoskórych o zabarwieniu fioletowym. Nie pamiętam już, kto na Wądoły przyniósł patefon? Oryginalny, nakręcany korbką i oczywiście z tubą. Dwie płyty i zwykła szpilka w głowicy wystarczyły, aby muzyka zagłuszyła ciszę. Radiomagnetofonów wtedy jeszcze nie znaliśmy.

U podnóża góry jest duży plac, który był boiskiem do gry w piłkę. Był również pastwiskiem dla bydła z PGR. Pragnienie gasiliśmy z tzw. źródełka. Gdy dzisiaj patrzę na to "źródełko", tj. na wylot drenarskiej rurki, to przychodzi refleksja: jak bardzo potrafiliśmy zdegradować naturalne środowisko. Z tego wylotu wypływa dzisiaj śmierdząca ciecz, prawdopodobnie od ulicy parkowej.

Amatorzy porządnej kąpieli przemierzali kilkaset metrów wzdłuż rzeki do następnych głębszych dołków: na zakręt i do "Kąkola". Koło "Kąkola" było głęboko. Można było skakać do wody z drzewa wysokości okolo 4 m.

Oazą ciszy były następne górki i wąwozy bliżej Trojanowa. Urwana góra była punktem widokowym na zachodnią część okolicy. Widać stąd wieżę przekaźnika TV i wieżę kościelną w Chełmcach. Szczególnie wiosną można stąd obserwować harce dzikiego ptactwa na stawkach potorfowych.

Pamiętam, jak prawie ćwierć wieku temu ludzie kopali torf. Były to bloczki wielkości cegły. Układano je w słupki i przez kilka tygodni latem suszyły się one na słońcu. Torf spalano w domowych piecach ogrzewając mieszkania.

Właściwie można w tym miejscu zakończyć spacer i wrócić. Można też skrajem pól uprawnych i łąki dojść do Trojanowa. Kilkanaście lat temu funkcjonował tu młyn wodny. Stawidła spiętrzały wodę i kierowały ją na koło wodne. Przez rzekę przerzucona była uginająca się kładka, przechodzili po niej tylko co odważniejsi. Ostatni odcinek trasy to "Zagórek".
Muszę przyznać, że ten las nie nastraja pogodnie. Zarośla z czeremchy i akacji uczyniły go ciemnym, wilgotnym i ponurym. A szkoda, bo alejka grabowa prowadząca do drogi trojanowskiej jeszcze pozostała. Była ona częścią trasy widokowej widocznej z okien starego pałacu.


"Opatowianin", marzec 1994



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-09-28

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony