Sierpniowe rocznice

Józef Piliński

Była niedziela, dziewiątego sierpnia, ciepło, niebo lekko zachmurzone. Jak w każdą niedzielę, tak i w tym dniu mieszkańcy miasteczka i okolic podążali na godzinę jedenastą na mszę. W owych czasach była tylko jedna msza św. w niedzielę, właśnie suma. Tak się dziwnie złożyło, iż w tym dniu, zamiast jak to zwykle byliśmy z Ojcem nie wewnątrz kościoła, lecz na zewnątrz, tuż przy frontowych drzwiach. Kończy się suma, ks. Adam Marczewski na zakończenie intonuje pieśń "Święty Boże..." wierni podchwytują melodię i jakimś szczególnym, potężnym i błagalnym głosem śpiewają "Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny".

W tym właśnie momencie, na wprost bramy kościelnej pojawiają się na koniach pierwsi żołnierze niemieccy, ubrani w ciemnogranatowe mundury, uzbrojeni w trzymane w rękach karabiny, gotowe do strzału. Było ich najwyżej dziesięciu. Bez zatrzymania przejeżdżają obok kościoła zwróceni wzrokiem w naszą stronę i kierują się ulicą Kościelną w stronę miasta. W kościele trwa jeszcze śpiew. W parę minut później, nim wierni skończyli śpiewać ci sami żołnierze galopem, ile sił starczy koniom, uciekają w stronę dworu, a więc drogą skąd przyszli. Co się stało? Okazało się, iż w momencie pojawienia się patrolu niemieckiego na Rynku przed domem Pawłowskiego, z przeciwnej strony, od domu Orłowskiego (róg Rynku i ul. Łódzkiej) puszczają serię strzałów karabinowych oczekujący tam Kozacy. W wyniku ostrzału pada jeden z Niemców, zabity na miejscu. Przerażeni Niemcy uciekają w popłochu w stronę swoich większych oddziałów, stacjonujących w lesie, zostawiając na miejscu zabitego kolegę. W tym momencie kończy się nabożeństwo, wierni przerażeni sytuacją uciekają do swoich domów, a ci z dalszych okolic do znajomych. Niemcy wkrótce jednak wracają teraz już większymi siłami, docierają do Rynku, zatrzymują się przy zabitym. Część z nich wkracza do domu Pawłowskiego i aresztują wszystkich przebywających tam mężczyzn - stałych mieszkańców i tych, którzy wracając z kościoła ukryli się w tym domu, czyniąc ich odpowiedzialnymi za zabójstwo żołnierza.

Wszystkich aresztowanych wywieźli w głąb Niemiec na przymusowe roboty. Powrócili dopiero po zakończeniu wojny w 1918 roku. Wśród aresztowanych znalazł się mój krewny Daniel Kaniowski, który wraz z rodziną przed paroma dniami uciekł z Kalisza przed wkraczającymi tam wojskami niemieckimi. Społeczeństwo opatowskie już wcześniej przerażone nadchodzącymi wiadomościami o wojnie, spotęgowanymi obserwacją i bezpośrednim zetknięciem się z uciekającymi mieszkańcami Kalisza, teraz dodatkowo wystraszone aresztowaniem mężczyzn w domu Pawłowskiego przeżyło ciężkie chwile. Tej samej niedzieli w godzinach popołudniowych miasto zostało całkowicie opanowane przez Niemców, chociaż w późniejszych dniach pojawiali się dość często Kozacy, jak mówiono o nich "nasi", na stosunkowo małych koniach, z lancami i karabinami. I właśnie w takich najazdach grup kozackich nastąpił podobny wypadek, jak w niedzielę, tylko na ulicy Długiej (Łódzkiej) przed domem Smolczyńskiego - zabito żołnierza niemieckiego, a na tzw. "Stawku" między stodołami - żołnierza austriackiego. Tym razem zakończyło się to szczęśliwiej, bez odwetu na ludności polskiej. Jednocześnie grasujący Kozacy zaczęli szerzyć popłoch wśród ludności żydowskiej, obcinając nożami i bagnetami Żydom ich brody. Minęły eskapady kozackie, przez Opatówek przechodziły większe oddziały niemieckie z taborami, orkiestrami wojskowymi, a myśmy byli świadkami biwakujących na Rynku oddziałów i nocujących po domach żołnierzy. Następnego dnia wczesnym rankiem oddziały te odmaszerowały w kierunku Marchwacza bądź Koźminka.

Na terenie Opatówka poza drobnymi wypadkami, żadnych większych walk nie było, natomiast dochodziły do nas odgłosy strzałów artyleryjskich od strony północy, gdzieś z okolic Dębego, od przechodzącego tam frontu rosyjsko-niemieckiego.

Myśmy natomiast wraz uciekinierami kaliskimi, których nazywaliśmy kaliszakami, obserwowali unoszące się znad palącego Kalisza dymy. Szczególnie widoczny był pożar magazynów kolejowych na stacji Kalisz.

Rozpoczęła się okupacja niemiecka, ciężka, głodna i chłodna dla ludności polskiej, na szczęście bez wysiedleń i obozów koncentracyjnych, ale o tym w innym fragmencie.


"Opatowianin", lipiec - sierpień 1991 r.



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-01-01

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony