Spacerkiem po


Ulica Św. Jana

Był taki czas, że nazwie ulicy zabrano jeden z jej członów - świętego. Trudno było odnaleźć uchwały parlamentu gminnego, zmieniającego jej nazwę. Przypuszczam iż to nadgorliwa twórczość urzędnika dawniejszych czasów. Tak długo jak stał stary dom p. Wandy Glapowej, tak długo wisiała na nim prostokątna tablica z czerwoną obwódką, informująca, że jest to uliczka Św. Jana. Przez wiele lat przenosiła nas z Opatówka trochę miejskiego na typowo słabo zabudowaną wieś, osiem domów po prawej stronie i nie więcej chyba jak z piętnaście po lewej, wliczając w to i te, do których dochodziło się od strony stodół.

Stodoły były najmocniejszym akcentem ulicy. Na gruntach Wspólnoty Wiejskiej miejscowi chłopi magazynowali swoje zboża. Nie przy każdej, a tylko przy stodole bogatszego gospodarza ustawiane były kieraty konne. Urządzenia te służyły do napędzania sieczkarni i młockarni. Idąc wzdłuż stodół dało się słyszeć walenie cepów o klepisko. To gospodarze młócili zboże na bieżące potrzeby.

Stodół było chyba z piętnaście. Zajmowały teren od betonowej szosy do cmentarnej drogi, obsadzonej po obu stronach włoskimi topolami. Wzdłuż niej do mostku ciągnął się sosnowy lasek. Rósł tak długo dopóki fabryka nie wchłonęła go za swoje ogrodzenie. Dzisiaj tuż przy drodze pozostało tylko 20 sosen, które są świadkami jego istnienia. Dalej w stronę cmentarza rosły tylko brzozy i to kilkudziesięcioletnie. Straż pożarna za przyzwoleniem Wspólnoty wyrąbała je. Uzyskane fundusze przeznaczono na budowę remizy.

Mniej więcej na wysokości drugiego bloku stała "ochronka" - czyli przedszkole dla niemieckich dzieci. Nieodłącznym elementem krajobrazu tego terenu były pasące się gęsi i kozy. Pod koniec lat sześćdziesiątych gminna wieść doniosła, że na tych gruntach będą działki budowlane. Było to równoznaczne z wydaniem wyroku na stodoły. Dziwnym zbiegiem okoliczności zaczęły się palić i to w te środy, kiedy kibice emocjonowali się meczami piłki nożnej Górnika lub Legii. W wyniku powstałej zwartej zabudowy utworzyły się dwie nowe ulice: Piaskowa i F. Dziubińskiego. Oprócz jednorodzinnych domków wybudowano dwa spółdzielcze bloki.

Godna odnotowania była inicjatywa ks. Mariana Bruzdy, który z miejscowymi władzami doprowadził do wybudowania asfaltowej drogi na cmentarz. Również dzięki tej inicjatywie doprowadzono do cmentarza energię elektryczną. Tragiczna śmierć księdza nie wstrzymała realizacji jego planów na rzecz parafii. Ksiądz kanonik Tadeusz Sobczak podjął kolejne działania. Na cmentarzu utworzono alejki, doprowadzono wodę z wodociągu. Wkrótce też oba cmentarze katolicki i ewangelicki (zgodnie z duchem ekumenizmu) ogrodzono wspólnym, solidnym i estetycznym parkanem.

Z lewej strony drogi cmentarnej (obecnie ul. Piaskowej), po wyburzeniu PGR-owskiej obory Gminna Spółdzielnia postawiła budynek lokalizując w nim magazyn meblowy i sklep przemysłowy. Bliżej cmentarza znajdował się zakład wulkanizacji i bieżnikowania opon. Nieco dalej była baza paliw POM-u, dzisiaj prywatna stacja paliw.

Cofnijmy się jeszcze do początku ulicy. Po lewej stronie aż do mostku stały dwa parterowe domki typowe dla końca XIX wieku. Za mostkiem na resztówce ziemi Wspólnoty amatorzy świeżych warzyw mieli swoje ogródki. Po prawej stronie niewielu już chyba pamięta dwa stawy użytkowane przez p. Stankiewicza. Zasypano je wkrótce po wybudowaniu dwóch czterokondygnacyjnych bloków.

Ciekawą historię ma figura św. Jana. W czasie okupacji Niemcy polecili rozebrać ją miejscowym Żydom. Pani Dyrdasowej udało się przekupić jednego z Niemców. Figurkę ukryto na poddaszu p. Lindnerowej. Po wojnie wybudowano cokół, na którym ponownie stanęła rzeźba św. Jana. Muszę przyznać, że p. Trepkowa, od której informacja pochodzi, jeszcze bardziej mnie zaskoczyła twierdząc, że figura rzeźbiona jest w drewnie.

Tuż obok figury jest cembrowana studnia. Zanim doczekała się kołowrotu, wiadra z wodą wyciągano tyczką zakończoną hakiem.

Betonową drogę ułożyli Niemcy w czasie okupacji, ale tylko do "baraków". Były to magazyny sprzętu i wyposażenia wojskowego. Po wyzwoleniu, dla dorastających chłopaków było to miejsce i źródło nieprzebranych potrzebnych i zbędnych rupieci. Najwyżej cenione były torebki "chlebaki" wykonane z mocnego płótna. Doskonale nadawały się na piłki. Wystarczyło do torebki włożyć dętkę (mówiliśmy trochę z niemieckiego "blazę"), lub po prostu napchać ją sianem lub słomą.

Dzisiaj na tym terenie stoją domy: Janusza Bąkowskiego (jeden z najstarszych domów w Opatówku) do p. Urbańskiego). Od zakrętu do przejazdu kolejowego były jeszcze tylko trzy zabudowania.

Ze spaceru wracam drogą polną "za wałem", czyli za torem kolejowym. Sielankowy nastrój zielonych pól i śpiewających skowronków jest kontrastem do zaśmieconego pasa ziemi przy torach. Zapytuję: czy faktycznie cwane brudasy, podrzucających śmieci byle dalej od swojej nieruchomości są niewidzialni?


"Opatowianin", kwiecień 1992



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-09-28

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony