Spacerkiem po


Ulica Kościelna

Jan Kowalkiewicz

Nie ma dnia, abym przynajmniej jeden raz nie przeszedł tą ulicą. Spacerując z psem mam możliwość porozglądania się i zobaczenia jakiś szczegółów, które często przywołują zapamiętane miejsca lub wydarzenia. Często dochodzę do wniosku, że wszystko to, co działo się na tej ulicy, nie było zamierzone z góry.

Wjazd w Kościelną z jednej i drugiej strony cieszy oko. Szpalery lipowych drzew po obu stronach ulicy szczególnie wiosną nadają jej uroku.

Po prawej stronie stoi okazały budynek zwany "Preparandą". Przez ostatnie pięćdziesiąt lat spełniał różne funkcje. Już w lutym 1945 r. grupa nauczycieli (p. M. Wiewiórkowska, E. Tatarczanowa, J. Borzysławska, F. Urbańska i Rosiak) zorganizowała Szkołę Powszechną. W sali z balkonem młodzież różnych roczników podjęła naukę. Inne pomieszczenia zajęła administracja Urzędu Gminy. W czerwcu tego roku przeniesiono szkołę do pałacu w parku. W 1980 r. Urząd Gminy przeniósł się do nowego budynku. Przedszkole natomiast zagospodarowało wszystkie pomieszczenia w skrzydle od Placu Wolności.Na parterze po lewej stronie zorganizowano Ośrodek Zdrowia. Trzy pomieszczenia musiały wystarczyć dla obsłużenia chorych. Były to tylko gabinety: stomatologiczny, zabiegowy i lekarski. Po wybudowaniu nowej szkoły podjęto decyzję o przeniesieniu Ośrodka Zdrowia do pałacu. Po kilku latach służba zdrowia wróciła na dawne miejsce. Pałac zasiedlono nowymi lokatorami.

Po prawej stronie otwarto świetlicę. Pierwsze pomieszczenie to olbrzymia i wysoka sala, mająca ze 200 m2 powierzchni. Druga sala była mniejsza. W niej przebywaliśmy grając w szachy, warcaby lub po prostu byliśmy. Świetlica miała swoich kierowników, którzy się zmieniali. Nie zmieniali się tylko Nr 1 Marek - "Bober", jak go przezywaliśmy. On to, zawadiaka, decydował, kto będzie grał w ping-ponga. On wpuścił lub nie wpuścił do świetlicy. Można też było się wkupić Markowi. Najpierw jednak należało wziąć szczotkę i pozamiatać świetlicę. Do świetlicy przychodzili również seniorzy. Każdego wieczoru dochodziło do pasjonujących rozgrywek w szachy. Pary: p. Zieliński kontra p. Zimoch, lub p. Zimoch kontra p. Graliński dostarczały komicznych sytuacji. Można było boki zrywać. W sobotnie wieczory starsza młodzież urządzała sobie potańcówki. Początkowo do tańca przygrywała jakaś kapela. Później jednak do świetlicy zakupiono radio "Pionier" i adapter. To dopiero była frajda. Nucono i śpiewano melodie i piosenki można było "puszczać" do znudzenia. W domach nie każdy miał radio, nie mówiąc o adapterze. Tanga M. Fogga i piosenki M. Koterbskiej i boggie woggie w wykonaniu orkiestry pod dyrekcją Jana Cajmera były przebojami potańcówek. "Pionierek" i adaptery przetrwały wiele lat. Pod koniec lat 50-tych świetlicy w tym miejscu już nie było a radio z adapterem pozostało. Pozostała też jedna płyta z piosenką zaczynającą się od słów: "zakochała się dziewczyna w czarnookim śniadolicym...", w adapterze nie było szpilki, ale zastąpiono ją zaostrzoną zapałką i też grał.

Wejście do budynku, ponieważ było odsłonięte od deszczu i wiatru, było swoistą poczekalnią.
Głód mieszkaniowy w Opatówku wyzwalał różna pomysły. Wyszukiwano (zamiast budować) różne pomieszczenia i strychy i adaptowano na mieszkania. Tak też się stało ze strychem tego budynku. Nie wiem, dlaczego Wojewódzki Konserwator Zabytków pozwolił na zabronione prawem poprawianie architektury budynku zabytkowego. Przypuszczam, że do Poznania (województwo) było daleko i można było sprawę wyciszyć. W latach siedemdziesiątych po świetlicy pozostały tylko wspomnienia. CEFARM w Poznaniu otrzymał lokal i pozwolenie na przebudowę go na aptekę. Wejście do apteki zrobiono w szczycie budynku.

Pomieszczenia w podwórzu też mają swoją historię z racji pełnionych funkcji. Mieścił się tu areszt zwany "kozą". Pękał w szwach wiosną 1945 r. Najczęstszymi jego lokatorami w tym czasie byli pijani i poobijani żołnierze Armii Czerwonej.Jeszcze dzisiaj na ścianach można odczytać dedykację i wizytówki aresztowanych. Jeszcze trzy lata temu, przed otynkowaniem bramy wjazdowej na podwórze można było odczytać napis: "Ochotnicza Straż Pożarna w Opatówku". Zaraz po zakończeniu działań wojennych strażacy zaczęli organizować sprzęt gaśniczy. Ściągano porzucony sprzęt, motopompy, wózek dwukołowy dla motopompy, bosaki, hełmy wojskowe, które potem pomalowano na czarno. Przyprowadzono wojskowy samochód. Strażacy mechanicy (p.p. Woźniak i Keler) dokonywali cudów, aby ta kupa złomu jeździła. A że samochód jeździł do pożaru, to często słyszeliśmy jego sygnał alarmowy przypominający świergolenie świerszcza. Do pożaru zwoływano strażaków elektryczną syreną ustawioną na dachu budynku. Wyłącznik syreny znajdował się w małej przebudówce na podwórzu, która jeszcze stoi. Niewielu chyba pamięta, że obok elektrycznej syreny była jeszcze jedna - pneumatyczna. Właśnie w tej przybudówce znajdowała się pompka, taka jak w hydronetce. Naciśnięcie jej tłoka powodowało tłoczenie rurą metalową powietrza do trąbki przymocowanej do komina.

Po byłej wozowni z okresu świetności fabryki sukna utworzono salę, dzisiaj powiedzielibyśmy widowiskową. Przed wojną, w okresie okupacji i po wyzwoleniu sala taką funkcję pełniła. Przyjeżdżały tu różne teatrzyki. Miejscowe zespoły artystyczne wystawiały swoje sztuki. Z okazji różnych świąt odbywały się akademie i jasełki. Okresowo pojawiało się objazdowe kino. Organizatorem był p. Jan Kuś. Od ulicy kino zamknięte było masywnymi, ciężkimi drzwiami. W środku znajdowała się poczekalnia z dwojgiem wahadłowych drzwi na salę i okienkiem kasy. W sali kina na ścianie był ekran. Ławki bez oparcia ustawione były na podłodze na jednym poziomie. Można powiedzieć, że szczęście miał ten, przed którym usiadła niższa osoba, bo w innym przypadku najlepiej było stanąć pod ścianą i przestać dwie godziny. Pozostały jeszcze parapety okien nakrytych kocami, ale stamtąd kierownik zganiał. Przy ścianie stały dwa piece żelaźniaki, często z gorącą rurą.

Pierwszym filmem w stałym kinie był "Czarci żleb". Sprzęt był niedoskonały. Częste przerwy w projekcji filmu wywoływały burzę gwizdów i okrzyków. Ciemności na sali przerywało od czasu do czasu światło latarki kierownika z dużym powiększającym szkłem. Bywały również komunikaty kończące seans z powodu awarii aparatury lub przerwy w dostawie prądu elektrycznego. Repertuar kina nie był ciekawy. Były to głównie filmy radzieckie. Chodzenie do kina stało się przyzwyczajeniem, a wydatek 60 gr. na bilet nie był duży. Pojawiały się również ciekawsze filmy. Wtedy kino pękało w szwach. Kierownik zezwalał nawet na przynoszenie swoich krzeseł. Duchota okropna, ale atmosfera zainteresowania eliminowała wszelkie niewygody. Październik dla kinomanów był karą za wytrwałość. Repertuar kin w czasie Festiwalu Filmów Radzieckich dawał na ekrany tandetę i propagandę. Dla przykładu podam wymowne tytuły filmów: "Dziewczyna i traktor", Ziemia Woła", "Bogaty plon", "Świniarka i pastuch". Chyba ze dwa lata czekaliśmy na zakończenie remontu kina. Wreszcie wydarzeniem w Opatówku było otwarcie kina pod nazwą "Jutrzenka". Trzeba przyznać, że standardem nasze kino nie odbiegało od miejskich. Podłoga była pochylona, krzesła wyściełane-uchylne, ekran panoramiczny zasłaniany po projekcji, muzyka przed seansem z reklamami, światło wolno ściemniane. Repertuar też się poprawił. Pojawiły się filmy amerykańskie, francuskie, włoskie. Pierwsze film wyświetlony w nowym kinie to "Ogniomistrz Kaleń".

Rozwój telewizji zabierał kinom widzów. Tak też się stało i w Opatówku. W 1988 r. Centrala Wynajmu Filmów w Poznaniu zamknęła kino i oddała lokal z wyposażeniem miejscowym władzom. Od 1989 r. ma tutaj swą siedzibę Gminny Ośrodek Kultury.


"Opatowianin", grudzień 1994



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-09-28

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony